Nasz los na tym swiecie moze byc wiec smialo rozumiany jako konsekwencja wszechmocnej milosci Boga, a nie sprzecznosc pomiedzy wszechmoca i miloscia!

A za oknem tyle zla...

Zabawna jest twoja reakcja: :))))) Oczywiscie, jestem idiota ktory zyje tylko w marzeniach.

A czy ty troszke skoncentrowales sie przy czytaniu tego, co pisalem? Na poczatek prosze przeczytaj jeszcze raz, spokojnie, a potem wrocimy do tego, co piszesz w tym "daniu glownym":

Przede wszystkim spokojnie, siostrzencze! Andrealina nie pomaga w logice, natomiast pomaga stawiac zarzuty przeciwko osobie rozmowcy, nie przeciwko jego tezie. To sie nazywa odwolywaniem sie do argumentow "ad personam" nie jest widziane jako wlasciwe.

Ale rozumiem twoje podniecenie, bo widze, ze ciagle nie zorientowales sie, o czym mowie. Wyobrazasz sobie wciaz, ze uwazam ten swiat za niemalze idealny, z jakimis tam drobnymi bledami, bedacymi skutkiem ludzkich potkniec na swiatlej i chwalebnej drodze. Wyobrazasz sobie, ze nie zauwazam losu niemowlecia, ktore plonie zywcem w samochodzie i potwornych cierpien jenca wojennego, cietego na zywcem plasterki przez oprawcow. Dostajesz wiec slusznego szalu i ploniesz ze slusznego oburzenia. Ale to oburzenie nie bardzo na temat... Sprawa jest jednak powazna, wiec postaram sie ja - jak umiem - wyjasnic. Pewno nie skonczy sie na tym wyjasnieniu, choc odbiegamy z nia nieco od glownego watku. Jest to jednak na tyle wazne, ze mysle, ze powinnismy pociagnac te odskocznie dalej.

Nie wiem, czy zauwazyles, ze na samym poczatku mojego listu napisalem: Temat, o ktorym piszesz, jest mi o tyle bliski, ze wlasnie to rozumowanie, ktore dzis przedstawiasz, bylo jakies cwierc wieku temu przyczyna, dla ktorej przestalem wierzyc w Boga. Uwazam, ze ten paragraf, ktory napisales z taka emocja, bardzo dobrze o tobie swiadczy - choc, wbrew pozorom, nie swiadczy on zle ani o mnie, ani o innych chrzescijanach. Jednak wiesz, mysle sobie, ze jesli ktos nie byl w mlodosci z takich wlasnie powodow ateista, to byl albo slepy, albo bezduszny, albo bezmyslny, albo genialny.

A teraz do rzeczy.

Zaden chrzescijanin nie zaprzecza temu cierpieniu. Wrecz przeciwnie - samo chrzescijanstwo jest religia szczegolnie zwracajaca uwage na cierpienie. Ale nie wnikajmy teraz w szczegoly historyczne, by nas to nie odwiodlo od tematu; skoncentrujmy sie przez moment na slowie niezawinione.

Otoz z punktu widzenia chrzescijanina, cierpienie czlowieka NIE JEST niezawinione. Chrzescijanin wyjasnia to sobie tradycyjnie za pomoca slowa-wytrychu: "grzech pierworodny". Ja nie chce odwolywac sie do zadnych wytrychow, i stad moje wyjasnienie (ktore juz szkicowalem):

Pierwsze rozdzialy Genezis odnosza sie nie tyle do "prarodzicow", lecz do kazdego czlowieka. Kazdy czlowiek, ktory rodzi sie na ziemi, przychodzi na ten swiat na skutek swojej decyzji: "chce zaryzykowac i przekonac sie, jak dam sobie rade bez Boga". Kazdy rodzi sie w takich warunkach, jakie najbardziej mu sa potrzebne do przeprowadzenia tego sprawdzianu. Bog natomiast podchodzi do sprawy uczciwie - nie wtraca sie, zanim Go sie nie poprosi.

Idac w swiat bez Bozej pomocy, oddaje sie w rece przypadku. Nic wiec dziwnego, ze moge skonczyc w plonacym aucie lub w rekach oprawcow. To ryzyko wkalkulowalem.

A czy Bog nie jest swinia, ze pozwolil mi na te zabawe? Nie, bo bedac caly czas ze mna i odczuwajac wszystko dokladnie tak, jak ja odczuwam, z taka sama wrazliwoscia i slabosciami, i zachowujac przy tym bycie Bogiem (vide Jezus), czuwa nade mna, by to, w co sie pakuje, nie przekroczylo granic, na ktore sie zgodzilem.

A dlaczego nie widze Jego obecnosci? Po pierwsze, gdybym widzial w sposob oczywisty, to nie byloby zadnej proby samodzielnosci, lecz pewnego rodzaju zabawa w samodzielnosc. Nie skok w gleboka wode, lecz brodzenie po brzegu, eksperyment na pol gwizdka.

Po drugie, jak sie dobrze przyjrzec, to Boga latwiej dostrzec, niz drugiego czlowieka. Ale to juz inna historia (zajrzyj do mojego "swiadectwa"; znajdziesz go latwo na wujzboj.republika.pl; tu nie podaje bezposredniego linku, zeby sie mi kiedys te linki nie poplataly)

Nie wyobrazam sobie wiekszego. Nie byloby to milosierdzie, lecz okrucienstwo lub brak odpowiedzialnosci, gdyby Bog nie wiedzial, jaka bedzie reakcja czlowieka po powrocie do Niego i gdyby nie czuwal przezywajac to wszystko razem z nim, lecz "ogladal przez teleskop, popijajac ambrozje". Jak juz powiedzialem, ta istota jest "mala i niewinna" jedynie w naszej wyobrazni (hej! nie argumentuj, ze to wszystko moja wyobraznia - mowimy o modelu tyle samo wartym z teroiopoznawczego punktu widzenia, co jakikolwiek inny model swiata). A Bog czyni na dodatek cos, do czego nie kazdy ziemski ojciec jest gotowy: ponosi konsekwencje kazdego bledu dziecka dokladnie tak samo, jak to dziecko. Chrzescijanstwo ulatwia ludziom przejsc przez ich los, dajac im nadzieje, ze to, co ich spotyka, nie jest bez sensu. Chrzescijanstwo wymaga tez od kazdego chrzescijanina, by staral sie ulzyc innym. Chrzescijanstwo powoduje, ze prawdziwie wierzacy czlowiek nie czuje sie opuszczony w cierpieniu, ze stara sie wspolczuc innym, i ze stara sie to wspolczucie zamienic w realna pomoc.

Powiesz: idealistyczne dyrdymaly? Odpowiem: nie widzialem idealu ani wsrod ateistycznych humanistow ani wsrod chrzescijan. Wiem, ze kazdy sie stara wedle swoich mozliwosci, i ze czasami wychodzi z tego Maria Teresa albo [wpisz ulubionego altruiste ateiste], a czasam Hitler albo Kuba Rozpruwacz.

Powtarzam: chrzescijanstwo pomaga poradzic sobie z problemami zycia codziennego, dajac (a nie zuzywajac) nadzieje na jutro, a na dzisiaj bliskosc Kogos, kto kocha, czuwa i rozumie.

Chrzescijanstwo leczy od zla i zbrodni NA TYM SWIECIE przez przykazanie milosci. I nie wyjezdzaj prosze z realizacja tego przykazania, o idealach juz byla mowa.

Stwierdzasz, jak widac, pochopnie. Zas emocje, ktore cie do tego stwierdzenia przywiodly, uwazam za zupelnie zrozumiale. Co nie znaczy, ze popieram pozostawanie przy samych emocjach :)

Jarek