> Moje stanowisko w tej sprawie jest takie jak Sokratesa, > który byl idealnym wcieleniem intelektu i doszedl do > najwiekszej jego madrosci: wiem ze nic nie wiem. Pod tym wzgledem patrzymy na swiat bardzo podobnie. Ale jak zdazylem sie zorientowac, roznimy sie w - ze tak sie wyraze - realizacji naszej niewiedzy. Ja domagam sie od kazdego nowego kroku niesprzecznosci z poprzednim (krok do tylu na skutek znalezionego bledu tez zachowuje niesprzecznosc), moj swiat nie moze wiec stac w opozycji do nauki i logiki, moze je co najwyzej uzupelniac. Do tej pory bylo to mozliwe i dlatego nie widze powodu do zmiany taktyki; koany mi jej nie zaburzaja, choc kiedys bylo inaczej. >>> "Którzy szukaja prawdy, wykorzystuja intelekt i >>> wiedze, coraz bardziej oddalaja sie od niej. ... >> Gdyby te slowa znaczyly to, co sugerujesz, wtedy Bog >> dajac nam rozum okazalby sie zlosliwym potworkiem :( > Dlatego wlasnie dal biblie pelna sprzecznosci? Przeciez > gdyby chcial podyktowalby swoj podrecznik teologii, bez > intelektualnych sprzecznosci. > Poznanie rozumowe jest pelne pychy - MA SIE wiedze, > poznanie itd. - Pycha posiadania Boga. > Zreszta nie wiadomo co nam dal Bog, a co jest konsekwencja > grzechu. Jak wyglada czysty intelekt widac moim zdaniem u > Maharishiego i innych ludzi narodzonych z Ducha. > Bog chce bysmy uczestniczyli w prawdzie ale nie jako > posiadacze. Rozum kontra Biblia pelna sprzecznosci? Bo Biblia jest nie dla jednego pokolenia, a rozum sie rozwija. Pycha posiadania Boga? Brzmi to raczej jak zarzut postawiony tym, ktorzy wierza w obiektywnosci i ostatecznosc swojego Oswiecenia (choc i w tym przypadku jest chybiony). Albo tym, co studiujac Biblie odkrywaja Boga krok po kroku, razem z iloscia i cechami aniolow oraz data konca swiata. Ja o Bogu mowie "z pewnoscia" tylko tyle, ile potrzebuje, by w Niego wierzyc: ze jest wszechmocna miloscia. I wiem, ze nie wiem nawet, czy On istnieje. Nie wiem, co masz na mysli mowiac o "czystym intelekcie" i po czym odrozniasz "narodzonych z Ducha" od innych ludzi. Jesli zas o posiadanie prawdy chodzi, to nie sadze, zeby Bog strzegl jej zazdrosnie w skarbcu jak skapiec. Po prostu Prawda Absolutna bylaby zniewoleniem dla kazdej istoty, ktora nie jest wszechmocna. Wiedziec a nie moc - to sa wiezy, ktore odbieraja motywacje do wszystkiego i ciezar, ktory rzuca w bloto ponizenia. >> Ale znacza one cos innego. Po prostu sa dwa rodzaje >> poznania: wstepujace i zstepujace. Wstepujace polega >> na skladaniu swiata z kawaleczkow, z doswiadczen i >> przemyslen, i sklejanie tych kawaleczkow cementem >>intelektu. Jest to droga nieskonczona. Zstepujace >> poznanie to Objawienie. Jest to droga skonczona. >> Zeby doznac Objawienia, musisz poddac sie Bogu. Ale >> nie znaczy to ANI TROCHE, ze Objawienie jest sprzeczne >> z intelektem! > To ze sobie mozna cos zintelektualizowac nie oznacza ze > jest zgodne z prawda! Dlatego dla niektorych oblok, ktory > zabral Jezusa to UFO. > Intelekt zawsze sie tak ustawia, zeby wszystko bylo zgodne. > Jak sam zauwazyles w tym nie ma miejsca dla Boga, Bog > pojawia sie w tej malej szparce paradoksu i obloku niewiedzy, > ciemnej nocy... Jak to ujal Anselm Grun, cala duchowa sciezka > z wszystkimi metodami sa tylko po to bysmy doswiadczyli > swojej niemocy w osiagnieciu, zrozumieniu Prawdy. To na tym > opiera sie paradoksalnie podejscie w zen Rizai, gdzie w > przeciwienstwie do zen Soto uczy sie ze wszystko mozna > osiagnac wlasnym wysilkiem. Uczen slyszac to "wali glowa w > sciane" az doswiadcza takiej niemocy o bezsilnosci (obumarcie) > ze pojawia sie To co Jest. Ja mowie o niesprzecznosci intelektu z Objawieniem, ty mowisz o niepewnosci intelektu. To sa dwie calkowicie tozne sprawy. Jesli zas o tej niepewnosci mowa... Przy odpowiednim wysilku, przez odpowiednie skomplikowanie konstrukcji i przez wprowadzenie odpowiedniej ilosci zalozen mozna rzeczywiscie wszystko zintelektualizowac. Jest to zreszta twoj gol samobojczy, bo przyznajesz tym, ze mozna zintelektualizowac nawet nieintelektualizowalny Absolut - a mozna, czemu nie, matematyka uzywa bardzo skutecznie obiektow tak obcych "intelektowi" jak nieskonczonosc. Gol malutki, bo wiele z niego i tak nie wynika :) Ale widzisz, wlasnie ze wzgledu na te dowolnosc wymyslono brzytwe Ockhama. Poznanie pozaintelektualne nie zna takiej brzytwy, bo jest nieformalne; moze wiec bredzic do woli i ze zdumiewajaca pewnoscia siebie akceptowac owe intelektualizowalne co prawda, lecz usuwalne przez brzytwe Ockhama brednie. Walac glowa w mur koanu dowiesz sie wiele o sobie, ale grozi ci tez, ze to glowa peknie, nie mur, a ty tego nawet nie dostrzezesz, bo na glowe przestales zwracac uwage. Zas tak w ogole to ani twoj ani moj swiatopoglad nie reprezentuje ani skrajnego intelektualizmu ani skrajnego antyintelektualizmu; oboje siedzimy z grubsza w centrum, choc troche inaczej rozkladamy akcenty. Dzis bedziemy mowili wiec o AKCENTACH, nie o EKSTREMACH. Tak, Bog pojawia sie w malej szparce paradoksu. Pojawia sie na granicy sensu i absurdu, czesto tak blisko tej granicy, ze nasz intelekt jest oslepiony oczywistoscia absurdu i nie jest w stanie tam nawet popatrzec. Ale Bog pojawia sie nie po stronie prawdziwego absurdu, lecz po stronie sensu. I jesli wzrok raz sie przyzwyczai, to pole widzenia i skala czulosci zmienia sie. Swiatlo Boga bedzie wyrazne i bez trudu odcinajace sie od owego absurdu. Wspominam o "chmurze Brahmana". Jest to zafascynowanie mozliwoscia spojrzenia w granice absurdu. Odstawiasz na bok intelekt - i potem stoi on w kacie zakurzony, bo przeciez wlasnie dzieki temu odstawieniu zobaczyles! Swieca pozostaje zgaszona. Odrzuciles narzedzie, idziesz przez chmure na oslep nie wiedzac, ze idziesz na oslep i ze jestes w chmurze. Odczucje twojego "Ja" rozpiera sie w tobie i staje sie calym Wszechswiatem; z jednej strony slusznie, bo tylko do niego masz bezposredni dostep i tylko przez nie mowia twoje zmysly, a z drugiej strony nieslusznie, bo nie cale "Ja" sie rozpiera, lecz jedynie ta jego czesc, ktora identyfikuje sie z pozaintelektualnym obszarem twojej ziemskiej osobowosci. Przez to uzyskujesz "pewnosc" dotarcia do Prawdy Absolutnej. I brakiem wszechmocy sie nie przjmujesz - wystarczy ci POCZUCIE wszechpustki, rownowazne POCZUCIU wszechmocy. >> Jesli odrzucasz intelekt i pozwalasz sie Bogu poprowadzic, >> Bog poprowadzi cie i bez twojego intelektu. Jesli NIE >> odrzucasz intelektu i pozwalasz sie Bogu poprowadzic, Bog >> poprowadzi cie WSPOMAGAJAC po drodze twoj intelekt. >> Niektorym latwiej wybrac pierwsza metode. Ale gdy >> ja wybierzesz, nie masz zadnych szans pomoc na drodze >> ludziom, ktorzy musza przekroczyc bariere intelektualnych >> trudnosci zanim otworza swoje oczy na Boga. > Intelektualnie moga byc tylko trudnosci (sprzecznosci). > Jezeli chcesz pomoc innym w sposob intelektualn to pomozesz > im w przekroczeniu samego intelektu. Sam intelekt jest tak > skonstruowany, ze wskazuje poza siebie. To jest dokladnie > ta metoda, ktora uprawial Sokrates, a byl wspanialym > intelektualista. Zgadzasz sie? Sokrates nie pokazywal, jak intelektem przekraczac intelekt. On poprzez zadawanie pytan pokazywal rozmowcy bledy. Po zauwazeniu tych bledow rozmowca byl w stanie je korygowac za pomoca swojego intelektu. Sokrates uwazal sie nie tyle za medrca i nauczyciela, ile za "akuszerke" rozsadku. Intelekt nie tyle wskazuje poza siebie, ile potrzebuje pozywki z zewnatrz, aby na cokolwiek poza kolejna wersja tej samej mysli wskazywac. Rozumowanie nie jest rownowazne rzeczywistosci, ale jest jednym z narzadow zmyslow; czysty intelektualizm (rozwazania bez odniesienia do danych zewnetrznych) to tyle, co sen. Zdawac sobie sprawe z mozliwosci zludzenia wzrokowego to NIE to samo, co zamknac od dzisiaj oczy; zdawac sobie sprawe z ograniczen intelektu to NIE samo, co powiedziec intelektowi "od teraz zamknij sie, juz cie wiecej nie potrzeba"). Odrzucanie rozumu z zaufania do Boga jest tak dobrym sposobem dazenia do Prawdy Absolutnej, jak ucinanie sobie glowy z zaufania do Boga... Mowisz: > Przypomina mi sie cos z dziecinstwa: Dziadek dal mi dwa olowki > (ktore sam trzymal) za ktore trzymalem sie gdy uczylem sie > chodzic. Kiedys puscil te olowki, a ja dalej szedlem myslac > ze to on mnie podtrzymuje. Rozumienie intelektualne jest jak > te dwa olowki ( w momencie kiedy dziadek juz ich nie trzymal) > - niepotrzebne choc dajace wrazenie potrzebnosci. To co na > ogol pomaga to rozmowa o trudnosciach i niezgodnosci > intelektualnej. To wysluchanie, ktore powoduje ze czlowiek > zajmie sie kawalkami ktore (jak kazda niezgodnosc) sa > nieprzyjemne powoduje przemiane. Na dobra sprawe > intelektualizowanie to jedna z moich najwiekszych kompulsji > (powinno miec swoja kategorie diagnostyczna). Intelektualizuje > ladnych pare lat i powiekszajac obszar dociekan intelektualnych, > zwiekszam tylko swoje poczucie zagubienia - zwieksza sie moja > swiadomosc niezgodnosci. Jak patrze na swoja droge to jest ona > przeciwna do mojego zamiaru i w tym widze "palec Bozy", ktory > pokazuje mi z kazdym krokiem wiem i rozumiem coraz mniej. > Potworka widzi pycha, ktora chce ogarnac Boga intelektem - > dlaczego pycha napisalem wyzej. Widze, ze swiat jest dla ciebie wielkim koanem :) Ale dlaczego? Czy te nieprzebyte problemy intelektualne, przed ktorymi stoisz, sa rzeczywiste, czy tez ich po prostu pragniesz, zeby na wlasna reke dotrzec przy okazji do przystanku zwanego Satori? Co masz na mysli mowiac, ze starasz sie ogarnac Boga intelektem i ze wtedy pokazuje ci sie potworek? Jak to sie dzieje, ze mnie nie pokazuje sie wtedy potworek, lecz istota pelna milosci, nieskonczonej milosci? Jak to sie dzieje, ze moge Boga w ten sposob "zintelektualizowac", oczywiscie nie CALEGO, ale dokladnie tyle, ile potrzebuje moja ograniczona osobowosc? Dlaczego fakt, ze moje zintelektualizowanie nie pokrywa sie do konca z wynikiem podobnego zintelektualizowania przedstawionym przez mojego sasiada nie jest dla mnie zadnym intelektualnym problemem? Moze to sa swiadectwa mojej glupoty. A moze to swiadectwa tego, ze niektore problemy i sprzecznosci sa wydumane. Wladza intelektu... Intelekt bylby moim wladca, gdyby byl w stanie podac jednoznaczne rozwiazanie kazdego problemu. Ale brak mu do tego danych - dlatego wladca jest moja osobowosc, a intelekt jest moim sluga, ktory przerabia w uporzadkowany sposob to, co od wladcy dostaje. To nie olowki, ktore moge odrzucic. To moja integralna czesc, do ktorej zawsze powinienem wracac. Ale to tez nie caly ja. Po prostu czesc - narzedzie, jak oko, reka, czy zoladek. >> Intelekt pelni tu role slugi, nie wladcy. Ale ten sluga >> powinien byc dobrze traktowany, nie wolno go ignorowac. >> Nie wolno dzialac przeciwko niemu. Jest sluga i >> przyjacielem, nie wrogiem. > Widelec jest do jedzenia, a logika do porzadkowania > myslenia - a nie odwrotnie. I co z tego? Nie wynika stad, ze widelec musi byc zbudowany wbrew zasadom logiki, a jedzenie ma byc idiotyczne. Walczysz troche z wlasnym cieniem (to nie wyrzut, kazdy z nas ma do tego sklonnosci). Widzisz, ja uzywam intelektu wlasnie do porzadkowania myslenia. Ale pod zadnym pozorem nie pozwalam na robienie balaganu w tym, co uporzadkowane. No, chyba, ze akurat przeprowadzam sie do innego miasta :) Bezradnosc umyslu przed koanem jest rzecza niezbedna nie do odstawienia intelektu na bok, lecz do dostrzerzenia swiata w kropli wody. Intelekt potrafi tak glosno wykrzykiwac swoje pomysly, ze jesli mu sie nie dokopie, to z uporem bedzie sie darl, ze kropla jest kropla. I wlasnie przez to, ze bedzie mial racje (bo kropla wody JEST wlasnie kropla wody), nie dostrzerzesz calosci zagadnienia. Jak te calosc (zagadnienia, nie Wszechswiata - choc to latwo pomylic) juz dostrzezesz, i jesli po tym wszystkim nie bedziesz sie bal wrocic do intelektu z calym problemem, to zobaczysz, ze intelekt nie bedzie mial wiekszych problemow z zaadsorbowaniem twojego nowego doswiadczenia. A ty nauczyles sie miedzy innymi, ze czasami trzeba poruszac sie skokami, wyprzedzajac tego spryciule. > Jak napisalem to pycha jest wrogiem. Pycha moze przejawiac sie rowniez w odrzucaniu intelektu i w pewnosci, ze w ten sposob wlasnie dochodzi sie do Prawdy Absolutnej. > Intelekt bez pychy to swietne narzedzie i wie dokad moze > dojsc i tam sie zatrzymuje przed sciana, przed "mu", > przed cyprysem na dziedzincu - PRZED BOGIEM. A potem idzie dalej. >> I jesli on mowi, ze pewnosci >> byc nie moze, to pewnosci byc nie moze i kropka. > > To nie sa slowa slugi, lecz wladcy. Sposob uzywania jezyka > mowi czasem wiecej niz wypowiedzi wprost. To sa slowa widelca, ktory sluzy do jedzenia, Piotrze. Slowa w pelni akceptowane przez wladce - czyli mnie - ktory nie zamierza jadac parasolem. C.d.n. po obiedzie -- Jarek![]()