Jarek Dabrowski (wuj zboj), http://www.geocities.com/jarkowi lub http://wujzboj.republika.pl
22 kwietnia - 11 maja 2002

Brzytwa w Dogmaty

***

Na czym to mysmy ostatnio....

Chyba pod koniec zdarzylo mi sie powtorzyc pytanie z samego poczatku naszej rozmowy, i zasnelismy zanim pokazala sie kompletna odpowiedz. Pytanie to brzmialo mniej wiecej tak:

Jesli wolalbys, zeby istnial Bog, to dlaczego w Niego nie wierzysz?

Przypominam, ze ustalilismy, ze takie sztuczki techniczne jak brzytwa Okhama w tym przypadku nie dzialaja. Brzytwa Okhama odcina bowiem elementy niepotrzebne do uzyskania celu, w jakim teoria jest tworzona. Wlasnie dlatego fizyka nie wprowadza do swoich teorii Boga, a filozofia czasami Go wprowadza, a czasami nie. Jest to naturalne, gdyz celem nauk scislych jest "czynienie sobie ziemi poddanej" (hehe, brak Boga w rownaniach fizyki jest w pelnej zgodnosci z Biblia), zas celem filozofii jest przedyskutowanie sensu tego wszystkiego. I w ten sposob jestesmy juz przy pytaniu, ktore zadalem. Bo przeciez "sens zycia" i "pragnienie" to sa pojecia, ktore trudno rozdzielic.

Mottem powinny wiec byc nam slowa Einsteina:

"Teoria powinna byc tak prosta, jak mozliwe - ale nie prostsza".

***

"Brzytwa Okhama" pojawila sie jako przenosnia, skrot myslowy oddajacy stan umyslu. Nie jako argument swiadczacy, ze dzieki temu postulatowi metodologicznemu, nauka rozwiazuje "problem" Boga.

OK.

Po prostu, umysl zracjonalizowany (zdaje sobie sprawe, ze konotacje tego terminu moga bys rozne, od zadnych sie nie odzegnuje) a przez to sceptyczny, nie bardzo potrafi sklonic sie do wiary jesli te same zjawiska, daja sie wyjasnic prosciej, bez dokonywania na nim "gwaltu".

W zupelnosci sie z toba zgadzam.

A za taki uznac trzeba wiare w dogmaty wiary.

Przed wydaniem wyroku proponuje ustalic, co kazdy z nas rozumie przez "dogmaty wiary", oraz co to "racjonalne myslenie".

Racjonalnym nazwalbym takie podejscie do swiata, ktore opiera sie na logicznym mysleniu i na dazeniu do skutecznego praktycznego rozwiazywania problemow, przed ktorymi stawia czlowieka zycie. Racjonalnie myslacy czlowiek nie spedza czasu nad zastanawianiem sie, czy dobrze wychowanemu smokowi wypadaloby wycierac pysk ogonem. Racjonalnie myslacy czlowiek nie udowadnia, ze Biblia mowi prawde o Bogu, bo napisano w niej, ze jest ona Slowem Bozym, a Bog - jak tez tam napisano - nie klamie. Racjonalnie myslacy czlowiek nie twierdzi tez, ze skoro powyzszy dowod jest nielogiczny, to wynika z tego, ze Biblia nie jest Slowem Bozym, albo wrecz, ze Boga nie ma. I kiedy racjonalny czlowiek sie przeziebi, to bierze aspiryne, a nie spluwa trzy razy przez lewe ramie dokladne o godzinie trzynastej trzynascie. Zgadza sie?

Jesli zas o dogmaty chodzi, ja rozrozniam cala game "dogmatow" o roznym poziomie dogmatycznosci :) Najbardziej dogmatyczne sa podstawowe zalozenia, z ktorych nie mam zamiaru zrezygnowac, chyba ze cos zupelnie dzis nieoczekiwanego i niewyobrazalnego mnie do tego przymusi. A najbardziej dogmatycznym z nich jest zalozenie:

Czyli zakladam, ze moge ufac swojemu osadowi. Jesli popelniam bledy, to dlatego, ze dzialam na podstawie niepelnych informacji. Gdybym uwazal inaczej, to nawet nie moglbym z wlasnej woli pojsc do domu wariatow, bo "z wlasnej woli" jest tez wyrazem zaufania we wlasny osad...

Podstawa mojej wiary jest wiec moj osad. Cztery kolejne dogmaty sa wlasciwie specyfikacja tego, co na dzis dzien uwazam za kryteria tego osadu:

2d oznacza tyle, ze gdy nie jestem w stanie dojsc do przydatnego w praktyce i logicznego wniosku zgodnego z piecioma moimi pragnieniami, to przyjmuje przydatny w praktyce i logiczny wniosek zgodny z czterema moimi pragnieniami. A gdy nie jestem w stanie dojsc do zadnego przydatnego w praktyce i logicznego wniosku, to przyjmuje wniosek przydatny w praktyce i nielogiczny.

Cala ta konstrukcja trzyma sie kupy jedynie dzieki temu, ze osady uzyskane przeze mnie w praktyce za pomoca kryteriow 2a-2d nie podwazaja we mnie przekonania o slusznosci podstawowego dogmatu 1 o mym zdrowiu psychicznym (zabawne, po angielsku mozna powiedziec jednym slowem pozytywnie: "sanity", po polsku trzeba by negatywnie: "brak szalenstwa"; czyzby u rodakow mysl o szalenstwie byla bardziej naturalna niz mysl o zdrowiu psychicznym?). A co uzyskalem za pomoca tych osadow? Uzyskalem model swiata, ktory mozna rowniez zdogmatyzowac:

Gdyby nie udalo mi sie wprowadzic do mojego swiata w akceptowalny dla mnie sposob wolnosci woli czlowieka (a umozliwia to w nim Bog), przekonstruowalbym cala dogmatyke poczawszy od dogmatu 1. Zamiast pewnika o wlasnym zdrowiu psychicznym umiescilbym pewnik o Jednosci Wszystkiego, zas wlasna osobe uznalbym za zludzenie, przejaw niepelnej wiedzy o tej Jednosci. Innymi slowy, z konstrukcji personalistycznej przeszedlbym na impersonalistyczna. Ale nie czynie tego, bo nie mam ku temu motywacji: personalizm, ktory jest mi blizszy, dziala dostatecznie skutecznie.

Jestem wiec personalista, ktory wierzy w swoje istnienie dlatego, ze uznal, ze moze wierzyc w Boga :)

Zauwaz, ze wszystko, o czym do tej pory pisalem, to jeszcze nie jest religia. Tu jeszcze nie ma katolicyzmu. Tu jeszcze nie ma nawet chrzescijanstwa. Chrzescijanstwo i katolicyzm pojawiaja sie (oczywiscie ze swoimi dogmatami) dopiero na nastepnym kroku. Zas ten nastepny krok to zdanie sobie sprawy z praktycznej koniecznosci porozumiewania sie z innymi ludzmi. A to pociaga za soba koniecznosc uzywania wspolnego jezyka pojec. Religia jest takim wlasnie jezykiem do miedzyludzkiego porozumiewania sie o Bogu, a jej dogmaty sa regulami gramatyki tego jezyka. I tylko tyle.

Jak widac, "wiara w dogmaty" nie ma nic wspolnego z gwaltem zadanym mysli ludzkiej. Wrecz przeciwnie, wiara w dogmaty jest koniecznym uporzadkowaniem mysli ludzkiej. Jak ktos nie wierzy, ze wierzy w jakies dogmaty, to oszukuje sam siebie. Zyje marzeniami o raju, u bram ktorego stoi niestety aniol z nieublaganym mieczem logiki w reku.

Naturalnie, dogmaty dogmatom nie rowne. Ale odpowiedz mi, prosze, na pytanie: "Do jakiego stopnia moja dogmatyka przypomina twoja?" :) I wymien mi prosze dogmaty, ktore koniecznie trzeba przyjac, aby uwierzyc w Boga i ktore sa jednoczesnie gwaltem zadanym racjonalnemu mysleniu.

Dlaczego wiec wolalbym zeby Bog istnial?. Mysle, ze niewielu ludzi dobrej woli, obojetnie traktuje idee Boga, nawet jesli nie sa w stanie uwierzyc, z szacunkiem odnosza sie do tych, dla ktorych rzeczywistosc nie konczy sie na horyzoncie biologii. Swiat bez Boga to po prostu swiat bezduszny. Natura jest obojetna na los czlowieka, w nim samym nie ma nic szczegolnego procz wiazki atomow okrytych epiderma. Idea boskosci nieskonczenie podbudowuje wizje czlowieka. Ma to wymiar nie tylko humanistyczny, antropocentryczny, zwyczajnie pozwala zyc. Hmmm. Chociaz daleko mi do ateizmu, to jednak polemizowalbym :) Mysle, ze humanizm i nieobojetnosc na los czlowieka nie wiaze sie bezposrednio z wiara w niesmiertelna dusze i Boga. To, ze naturze wisi humanizm, nie oznacza, ze ateiscie musi tez wisiec. Natura nie zastanawia sie i nie ocenia, czlowiek tak. Moze wiec szanowac nawet wiazke atomow, jesli ta wiazka posiada strukture wywolujaca szacunek. Wystarczy odkryc, ze samemu sie odczuwa, i uwierzyc, ze inni odczuwaja tak samo - i juz szacunek do innej, choc odrobine podobnej do ciebie wiazki staje sie zupelnie naturalny. Moze wiara w Boga ulatwia dokonanie tego odkrycia, ale wcale nie jestem tego do konca taki pewien.

Wiara w Boga daje jednak cos wiecej, niz nieobojetnosc na los czlowieka. Daje nadzieje, ktorej brak tej wiary dac nie moze. Nadzieje, ze wszystko "bedzie jak byc powinno", co oznacza - dla czlowieka wierzacego w Boga, ktory jest miloscia - ze caly ten balagan skonczy sie dobrze. Wiara w Boga daje podstawy do tego, zeby zyc zgodnie z ta nadzieja i nie przejmowac sie niepowodzeniami. Daje wiare, ze walka ze zlem musi skonczyc sie zwyciestwem, niezaleznie od tego, jak duzo pola trzeba juz bylo w tej walce oddac.

W perspektywie wierzacego, rzeczywistosc jest uporzadkowana, zycie ma sens.

Tak.

Mysl, ze nasze upadki i wzloty sa bacznie obserwowane, bo jest ktos kto z ojcowska troska pochyla sie nad nami, koi niepokoj zwiazany z pytaniem; "po co to wszystko". Tak. I bardzo dobrze, bo niepokoj ten w ogole nie ma sensu. Sam fakt jego zaistnienia sugeruje, ze cos jest nie tak w czlowieku, w ktorym zaistnial. Sugeruje, ze tym czlowieku pojawilo sie wewnetrzne rozdarcie: model swiata nie pasuje do swiata (ktorego ow czlowiek jest niezwykle istotnym elementem, bo to jego swiat). Jak sie zauwaza, ze nie widzi sie sensu, to trzeba jak najszybciej wziac sie za szukanie. Nawet, jesli w tym celu trzeba by bylo poszukac jakichs zamknietych dotychczas oczu.

Niewierzacy sens ten musi stworzyc sobie sam.

Ten problem oboje maja wspolny. Samo stwierdzenie "hehe, bede zyl wiecznie" nie jest zadnym rozwiazaniem; w zasadzie mozna przeciez zyc wiecznie bez sladu sensu :)))

Ehmmmm... Taka bezsensowna wiecznosc nazywalaby sie chyba wiecznym pieklem...

Zeby pragnac zyc wiecznie, trzeba widziec w zyciu sens.

Gorzej maja ci ktorzy nie wierza ani w humanizm oparty na Bogu (bo nie wierza w tego, ktory jest dlañ racja bytu) ani w humanizm swiecki.

Tez tak uwazam.

Pisales ze pojecia: "sens zycia" i "pragnienia" sa nierozerwalne. Dodalbym do nich "nadzieje" Jako ze nie dostrzegam w zyciu swoim, nie mam pragnien ni nadziei.

Moze warto poszukac? Jesli trudno znalezc je w sobie, to moze szukasz nie tam, gdzie trzeba? Moze nie zaszkodzi rozejrzec sie i poszukac ich w innych ludziach? "Kochaj blizniego swego"... Czy to nie moze byc zrodlem pragnien i nadziei? I w koncu zrodlem szczescia osobistego i samospelnienia sie?

PS Sklamalem, czasem mam nadzieje, ze moge sie mylic.

Na tym czesto polega nadzieja.

No to by bylo na razie na tyle, bo dopisuje i dopisuje, a skonczyc nie moge :)

Zdrowko -- Jarek
(pisz: jarkowi w yahoo.com)